Prządki losu zaklinają czas

środa, 20 października 2010

Trzy kobiety. Trzy obrazy. Trzy światy. Połączone ze sobą specyficznym źródłem namiętności i ograniczenia. Ich życie przeplata się ze sobą, tłumaczy wzajemnie; dla jednego stanowiąc tajemnicę, uzyskując jej odkrycie w drugim, aby w trzecim wyciągnąć element konstruktywny dla własnego istnienia. Budujący misterną nić porozumienia z trudnych relacji o słodko-gorzkim smaku chwil, w których życie zdecydowało się uchylić swoją podszewkę.

Clarissa Vaugham. Laura Brown. Virginia Woolf. Stają się trzema prządkami losu. Mojrami, które są same dla siebie spełnieniem, losem, życiem i odejściem. Kloto – Prządka to Virginia, Lachesis – Udzielająca to Laura, a Clarissa staje się Nieodwracalną – Atropos. Ale następuje w tych zadziwiających postaciach przewartościowanie. Virginia jest pisarką – tworzy. Laura jest panią domu i jednocześnie Strażniczką, która płaci wysoką cenę za realizację swojego przeznaczenia. Clarissa, pomimo tego, że ma w sobie pierwiastek nieodwracalności, nie jest Atropos przecinającą nić życia, lecz Atropos uczestniczącą całkowicie i pełnie (poprzez doświadczenie cierpienia i bólu) w procesie przemiany – w przejściu z jednej strony na drugą. Miłość Clarissy – pani Dalloway – jest tym, co stanowi ocalenie i wyjaśnienie ciągu wydarzeń. Ciągle pozostając obecną na kartach utworu, miłość ta, ujawnia się w sposób rzeczywisty i pełny, w trakcie rozwijającej się akcji książki. Dzieje się tak, jak we wzorze. Jak w powieści Virginii Woolf.

Michael Cunningham stworzył dzieło, którego główną osnową jest treść oraz wydarzenia towarzyszące powstaniu powieści Virginii Woolf – Pani Dalloway. Nie sposób też czytać Godzin, bez jej znajomości. Powieść doczekała się w pełni zasłużonych prestiżowych nagród: Pulitzera, PEN/Faulkner Award oraz Gay, Lesbian, Bisexual, and Transgendered Book Award. Stephen Daldry nakręcił na jej podstawie doskonały film, do którego muzykę skomponował Philip Glass.

Trzeba jeszcze kupić kwiaty.
(…)
– Popatrzmy. – Clarissa idzie za nią do chłodni. Wybiera kwiaty, a Barbara wyjmuje je z wazonów i, jeszcze ociekające wodą, układa sobie na ręce. W dziewiętnastym wieku byłaby zapewne wieśniaczką stojącą w ogrodzie, powściągliwą, niczym nie zwracającą uwagi, rozgoryczoną. Clarissa wybiera piwonie i lilie, herbaciane róże, rezygnuje z hortensji (poczucie winy i jeszcze raz poczucie winy, którego nawet z upływem lat nie może się pozbyć), zastanawia się nad irysami (czy nie są nazbyt… staroświeckie?)
(…)
Kiedy wchodzą do mieszkania, Clarissa z ulgą spostrzega, że Julia zdążyła wynieść przystawki. Kwiaty oczywiście pozostały – wspaniałe i niewinne, eksplodujące z wazonów w bogatej, przypadkowej kompozycji, ponieważ Clarissa nie lubi poukładanych bukietów. Woli, żeby kwiaty wyglądały tak, jak gdyby je dopiero przed chwilą przyniesiono w całych naręczach z ogrodu.

Michael Cunningham Godziny

Prześlij komentarz