Michał Witkowski – "Drwal". Coś się zaczyna i coś się kończy

poniedziałek, 28 listopada 2011

Michał jest pisarzem, który wyjeżdża na dosyć oryginalne wakacje. To wyjazd nad polskie morze, ale wyjazd nie w czerwcu, lipcu czy sierpniu, to wyjazd wakacyjny w deszczowym i zimnym listopadzie. Trzydziestosześcioletni mężczyzna przyjeżdża do małego domku, ukrytego w lesie na zaproszenie „nieznanego” Roberta – mężczyzny tajemniczego, poznanego w nie mniej tajemniczych okolicznościach. Mała chatka – leśniczówka – położona jest kilka kilometrów od zrujnowanego ośrodka wczasowego, którego czasy świetności przypadają na osiemdziesiąte lata ubiegłego wieku. Mały domek pośrodku lasu, ukrywa w sobie tyleż wspomnień z przeszłości, co ruiny rządowego ośrodka. Właściciel jest człowiekiem milczącym i skrytym – nie jest do końca jasne, dlaczego zdecydował się zaprosić do siebie Michała – a dodatkowo ciekawym staje się fakt posiadania przez właściciela leśniczówki znacznej ilości środków psychoaktywnych oraz – i tu spore zaskoczenie dla bohatera – posiada wyjątkową kolekcję starej porcelany, wartej krocie. Michał próbuje odkryć tajemnicę Roberta – o ile takowa rzeczywiście istnieje, a swoje odkrycie wykorzystać do napisania kryminału.

Robiąc zakupy w sklepie, mężczyzna poznaje miejscowego „luja” – Mariusza, którego później w charakterystyczny dla siebie sposób „prosi” o pomoc w rozwikłaniu zagadki właściciela leśniczówki. Sprawy przybierają jednak nieoczekiwany obrót, kiedy „luj” zostaje zraniony przez Michała w nogę i klatkę piersiową oraz zamknięty w szopie za domkiem. Tajemnica dodatkowo zaczyna się zagęszczać, niczym ciemność okrywająca okoliczne lasy, z chwilą, kiedy okazuje się, że Robert nie jest Piotrem, a Piotr nie jest Robertem. Piotr jest dawno zapomnianym (ale nie przez wszystkich) chirurgiem, a Robert okazuje się być…– no właśnie – kim? 

Do tej plejady (prawie) gwiazd dochodzą: pan Zbyszek ze swoim Domino, tajemniczy Kran, doktorowa, która raz jest Marilyn Monroe, a raz Brigitte Bardot, Parszywa Jadźka oraz postrach okolicznych lujków – Mariola Cierpisz. 

Michał próbuje rozwiązać tajemnicę zaginięcia Malinowskiego, odkryć tożsamość Robera i Piotra, pomóc lujkowi – Mariuszowi oraz napisać kryminał… którego ma nie pisać. 

Powieść Michała Witkowskiego – Drwal – miała być kryminałem. I niewątpliwie nim jest. Pełno w nim listopadowego oniryzmu, który potrzeba czy nie – bo taka jest natura senności – pozostawia przestrzenie do których nawet pamięć nie ma dostępu, ani wiedza. W tych momentach powieści czytelnik się gubi, jak w ciemnym, mglistym, listopadowym lesie – i nie jest to miłe zagubienie się :)
W tekście można poczuć klimat Kosmosu i Opętanych Gombrowicza. Dla każdej z tych powieści, Drwal może stanowić powiew innego wiatru – o różnej sile, ale podobnych wzorcach – niestety, trochę zagubionych i zbyt enigmatycznych dla samego utworu. Rzeczywiście nawiązanie do Gombrowicza jest – tylko, że niestety nic z niego nie wynika. Michał Witkowski nie podjął w nim ani koncepcji obrazu świata autora Transatlantyku, ani tym bardziej myśli neokantyzmu.  
W pewnych momentach akcja powieści zaczyna się przerywać, a w innych jest nieproporcjonalnie „gruba” do wyjątkowo mętnych poczynań bohatera. 
Proza Michała Witkowskiego posiada bardzo specyficzny klimat, którego centralną częścią jest struktura językowa. W Drwalu również ona nie zawodzi. Bogactwo zdaje się być jednak zbyt duże, dla pojemności owego tekstu. Zaczyna się przelewać od nadmiaru znaczeń, myśli i słów, które pozostawione bez opieki bohaterów stają się zdziczałymi samotnikami, o nieco szalonym i mało realnym bycie. Tak jak w przypadku znanej, powtarzającej się często w utworze piosenki One Way Ticket, nie znajduje ona swojego uzasadniania ani w postawie bohatera, ani bohaterów drugoplanowych – być może jest to spowodowane zbyt dużym rozmyciem ich charakterów, albo w ogóle ich barkiem – ani również w wydarzeniach, które mają nastąpić. 

Powieść należy przeczytać, chociażby ze względu na jej tragikomiczność pewnych sytuacji, jednakże nie ma w niej co liczyć na zachwyt rozbudowaną psychologią kryminału, czy błyskotliwy suspens wzmacniający dramat wydarzenia. Oczywiście, pojawia się on w powieści. Jednak zbyt szybko zostaje zniszczony przez ironiczność i lekkość w traktowaniu wydarzeń przez bohatera. 

Drwal to kryminał listopadowy. Jeszcze nie zaczęła się zima, a już na dworze panuje mróz i sypie śnieg – a przecież nadal króluje jesień. Coś się zaczyna i coś się kończy. To moment przejścia – z opisywanych obyczajów i zachowań, do psychologii tajemnicy, która dopiero ma nadejść. 

2 komentarze

  1. Choć książki nie czytałem, to moja intuicja podpowiadała mi, że zachwyty i pochwały niektórych krytyków i blogerów są nadmierne. Witkowski chyba nie chce lub nie umie znaleźć odpowiedniej proporcji między pisarstwem rozrywkowym a ambitnym.Twoja recenzja mnie przekonuje, bo dookreślasz to, o czym inni tylko napomknęli, np. "klimat" z powieści Gombrowicza. No i ten chaos pomysłów i poetyk, który chyba Tobie się nie spodobał. Coś czuję, że jakby pościągać nałożone maski z tej prozy i zmyć z niej długo przygotowany makijaż, to zostałoby z niej bezlistne wilgotne drzewo. A jakby tak witkowski zmodernizował swój postmodernizm, byłby nie drwalem, a stolarzem.Kończę swój dziwny i może zbyt krytyczny wywód, słowami: gratuluję wyróżniającej się recenzji. TM

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję!
    Zgadzam się z Tobą w pełni. Ubrałeś w słowa to, o czym myślę, kiedy myślę o Witkowskim i jego „Drwalu” :)

    Michał Witkowski chyba nie potrafi różnicować pisarstwa.
    Muszę nawet przyznać, że czytając powieść, męczyłem się…

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń